Właśnie ukazały się nasze Bahamy w "Podróżach". Jakby ktoś chciał trochę poczytać, a nie tylko oglądać obrazki to zachęcam do zakupu!
wtorek, 27 grudnia 2016
piątek, 4 listopada 2016
Debiuty
W listopadzie debiutuję w dziale "Zbliżenia" w "Podróżach".
I po raz pierwszy jestem wymieniona na okładce! I to w "Kontynentach"!
W środku artykuł Bartka o Selva Lacandona z moimi zdjęciami.
piątek, 23 września 2016
Miami w październikowych "Podróżach"
W październikowym numerze "Podróży" artykuł Bartka o Miami z moimi zdjęciami. Prócz niego jeszcze nasz kulturalny Lublin i moja turystyczna Tunezja. Zapraszam do lektury!
środa, 14 września 2016
Kilka pocztówek z Rio de Janeiro
O olimpiadzie w Rio prawie nikt już pewnie nie pamięta, a ja zabrałam się dopiero za porządkowanie zdjęć z brazylijskiej wyprawy z zeszłego roku. Może brazylijska wyprawa to określenie trochę na wyrost - w Brazylii byliśmy tylko w Rio, a resztę czasu spędziliśmy w Paragwaju. Za to Rio było bardzo intensywne. Na początek kilka cukierkowych pocztówek.
piątek, 2 września 2016
Leica Street Photo
Z dumą ogłaszam, że w notce o sobie mogę teraz dopisać - laureatka konkursu Leica Street Photo :) Moje zdjęcie z Miami zostało wybrane spośród 4000 tysięcy zgłoszeń i razem z 25 innymi fotografiami od dziś prezentowane jest na wystawie w galerii na Mysiej 3, w Warszawie. Serdecznie zapraszam!
czwartek, 4 sierpnia 2016
Paragwaj w "Esquire"
Podbijamy nowe, egzotyczne lądy. W lipcowo-sierpniowym numerze magazynu "Esquire" na okładce jest George Clooney z psem zabawką, Bill Murray, który myje zęby (codziennie!) i wszechobecny seks w Rio, a w środku nasze Chaco. Tytuł od redakcji.
środa, 13 lipca 2016
Witajcie w raju, czyli blaski i cienie rajskich wysp. Nassau, Bahamy
Na niewielkiej wyspie, New Providence, leży Nassau, stolica Bahamów.
To największe miasto na wyspach zamieszkałe przez ok. 200 tysięcy osób. W
porcie w samym centrum codziennie cumuje pięć, sześć, czasem siedem ogromnych
promów wycieczkowych. Każdy przywozi od 3 do 5 tysięcy ludzi. To oznacza, że codziennie ponad
20 tysięcy turystów wysiada na ląd w Nassau. Część jest sukcesywnie pakowana do
niezliczonych busików i rozwożona po atrakcjach wyspy. Inni wylewają się na
niewielki skrawek plaży, ręcznik przy ręczniku, leżak przy leżaku, depczą sobie
po głowach wchodząc do zatłoczonej wody.
Dzieci, młodzież i bardziej aktywni dorośli
oddają się w ręce lokalnego kaowca. Kiedy odwiedziliśmy ten turystyczny raj,
trafiliśmy na zawody w limbo i tańcu na plaży, styl dowolny. Do wygrania było
raptem 20 $. Może nie porwało to tłumów, ale parę osób naprawdę się starało, dwie
dziewczyny tańczyły fantastycznie. Największe wrażenie zrobiła na mnie miejscowa
handlarka pamiątek – otyła starsza pani, chodziła utykając. Kiedy usłyszała
muzykę odłożyła kosz z wisiorkami, oparła się rękami o murek i zaczęła kręcić
biodrami – my, białe kobiety możemy tylko pomarzyć o takich ruchach. Za drugim razem
nagroda wzrosła do 50$ w gotówce i 50$ w napojach i jedzeniu w barze. Plaża
pełna była młodych Amerykanów, którzy upijali się w promocji all you can drink. Napoje serwowane były
w kokosie.
Całość miała lekko groteskowy posmak, ale był w tym też
pewien luz. Zastanawiałam się, czy na podobnych wyjazdach w Polsce ludzie
potrafią bawić się równie dobrze i bez kompleksów. Chociaż nawet nie wiem, czy
w Polsce są podobne imprezy.
Wcześniej statki wycieczkowe oglądaliśmy z parkingu strzeżonego. Jeden z chłopaków, którzy go pilnowali, zagadał do nas. Dopytaliśmy go o promy, a potem był klasyczny small talk - że Bahamy, że piękne, że nie ma drugiego takiego miejsca na świecie, że tu słońce i ciepło, a tam śnieg i zimno etc. „No mamy swoje drobne problemy, przestępstwa, zbrodnie, ale kto ich nie ma” – nasz rozmówca znienacka postanowił odbrązowić swoją ojczyznę. My skwapliwie kiwamy głowami, że tak, że kto nie ma, że wiadomo. Potem spytał, czy nie chcemy kupić jakichś narkotyków.
Tego samego dnia, który cały spędziliśmy w Nassau, w mieście
zginął mężczyzna. Wjechał w ścianę, a kiedy policja przyjechała na miejsce,
okazało się, że miał w głowie kulę. Nie wiadomo skąd się tam wzięła, nikt nie
słyszał strzałów.
Tytuł posta zaczerpnięty jest oczywiście ze świetnej książki Jennie Dielemans, "Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym". Bardzo polecam!
Tytuł posta zaczerpnięty jest oczywiście ze świetnej książki Jennie Dielemans, "Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym". Bardzo polecam!
czwartek, 12 maja 2016
Bahamy. Ceny i kilka informacji praktycznych
Bahamy nie są dla każdego – taki napis widzieliśmy w kilku
miejscach. Takie niby lokalne powiedzenie, które nie za bardzo jest w użyciu,
ale za to pojawia się na koszulkach i pamiątkach. Trochę dziwne, jak na hasło reklamowe, ale niestety prawdziwe. Bahamy nie są dla
każdego – na podróż po wyspach trzeba wydać niemałe pieniądze. Myśmy mieli szczęście pływać jachtem, co wychodzi
najtaniej, ale i tak wielu wydatków nie udało nam się uniknąć. Poniżej zamieszczam
listę cen bahamskich dóbr i usług. Na Bahamach obowiązuje dolar bahamski, który
ma kurs związany z dolarem amerykańskim. Płacić można obiema walutami.
Przelot z Miami do
Nassau liniami Bahamian Air kosztuje 69
$ i tu uwaga – nie wejdziemy na pokład samolotu nie posiadając biletu
powrotnego, który jest znacznie droższy - ok. 145 $ tym samym przewoźnikiem. My
znaliśmy ten przepis, ale liczyliśmy, że go nie egzekwują. W rezultacie
kupowaliśmy na szybko bilet tuż przed odlotem i zapłaciliśmy ponad 100$
gapowego. W Nassau trzeba zapłacić 27$
za taksówkę z lotniska do centrum.
Najtańszy nocleg w
Nassau oferuje Grand Central, hotel z gatunku „widoczne ślady minionej
chwały”. Położony tuż obok portu byłby świetnym miejscem na dłuższy pobyt,
gdyby nie cena – nocleg dla dwóch osób razem z podatkami to koszt ok. 95$. Tańszą opcją są tylko noclegi na Airbnb,
których trzeba szukać ze sporym wyprzedzeniem. W budynku hotelu, obok wyjścia jest
przyjemny barek z jedzeniem na
wynos. Kawa kosztuje tu 1$, a śniadanie można zjeść za ok. 5$. Jedną z ciekawostek jest tu Johny cake - tłuste słodkawe ciasto, podawane do jajecznicy, a także jako kanapka z szynką lub pastą z tuńczyka. Mnie bardzo smakowało.
Z Nassau kursują statki pocztowe na wszystkie ważniejsze
wyspy. We wtorki ok. 16-tej odpływa prom do George Town na Exumas. Rejs trwa ok. 15 godzin i kosztuje 55$. W cenie jest spanie w umiarkowanie
przykurzonej, sześcioosobowej kajucie bez pościeli oraz jeden posiłek. My
mieliśmy całą kajutę dla siebie, a kolacja była naprawdę pyszna. W informacji
turystycznej panie były jednak szczerze zdziwione, kiedy pytaliśmy o mail boat.
W samym porcie też panowała lekka dezorientacja. Mimo to wydaje mi się, że statki pocztowe to jedna z ciekawszych opcji poruszania się po Bahamach. Przy odrobinie (albo może nieco większej dawce) szczęścia można też załapać się na jachtostop. Chyba jednym z lepszych miejsc do poszukiwań załogi chętnej do przygarnięcia nowego członka jest George Town. Działa tam dobrze zorganizowana społeczność żeglarska, a informacje szybko się rozchodzą.
Z Nassau, z tego samego portu co mail boats, oddalonego o pół godziny drogi na piechotę lub 5 minut autobusem (1,25$ za bilet) od centrum, pływają też fast ferries. Promy do George Town płyną o dwie godziny krócej niż mail boat, ale chyba nie ma na nich miejsca do spania ani jedzenia. Kosztują kilkanaście dolarów więcej.
Z Nassau, z tego samego portu co mail boats, oddalonego o pół godziny drogi na piechotę lub 5 minut autobusem (1,25$ za bilet) od centrum, pływają też fast ferries. Promy do George Town płyną o dwie godziny krócej niż mail boat, ale chyba nie ma na nich miejsca do spania ani jedzenia. Kosztują kilkanaście dolarów więcej.
Na większość ważniejszych wysp z Nassau można polecieć
samolotem – bilety kosztują od 50$.
Trzydniowy rejs statkiem wycieczkowym z Miami lub Orlando kosztuje ok. 500 $ razem z podatkami, ale można znaleźć tańsze promocje.
Trzydniowy rejs statkiem wycieczkowym z Miami lub Orlando kosztuje ok. 500 $ razem z podatkami, ale można znaleźć tańsze promocje.
Opłata za jacht
wpływający na Bahamy na okres do trzech miesięcy wynosi 300 $ niezależnie od liczby załogi. Stanie na bojce to koszt od 25$. W marinach ceny są bardzo różne,
ale zdarzają się doskonałe promocje – znajomi trafili do Lukaya, gdzie za 100$
plus opłaty za wodę i prąd mogli stać przez miesiąc. W bardzo wielu miejscach
można rzucić kotwicę, co nic nie kosztuje. Ograniczenia w rzucaniu kotwicy wynikają z głębokości,
ukształtowania terenu oraz siły i kierunku wiatru. Wiele wysp to własność
prywatna i nie wolno na nie schodzić, przynajmniej teoretycznie.
Ceny w restauracjach są dość wysokie. W porcie rybackim w
Nassau, który jest miejscem mało turystycznym, za fishburgera z frytkami zapłaciliśmy 12$, a za piwo 5$. Duża sałatka z konch, sztandarowa potrawa na Bahamach (danie nieco
kontrowersyjne, ponieważ konchy na Bahamach są przełowione i ich liczba spada)
kosztuje 10-12$. Solidne danie obiadowe to wydatek rzędu 20-25$. W tych warunkach łatwiej jest podjąć decyzję o wizycie w sieciówce, choć nie jest to powodem do dumy. Jednak cena 4-5$ za zestaw fast food jest kusząca.
Ceny w supermarkecie porównywalne są do amerykańskich, a na
niektóre produkty znacznie wyższe. Puszka tuńczyka kosztuje ok. 1,5$, spora
cukinia 2-3$, mleko 3,60-4$, duży chleb tostowy 4-5$.
Łowienie ryb nic nie kosztuje. Chociaż mnie nasza największa ryba kosztowała trochę płaczu.
Na zdjęciu ryba, której połowę zjadła nam inna ryba. Bywa i tak.
środa, 20 kwietnia 2016
Kto zrobił moje ubranie?
W najbliższy weekend w San Cristóbal de las Casas, w Chiapas w Meksyku
odbędzie się impreza poświęcona etycznej modzie. Będą wykłady na temat wpływu mody na środowisko i rozmaite warsztaty.
Żałuję, że mnie tam nie będzie, ale jestem też dumna - na plakacie, który reklamuje wydarzenie jest zdjęcie, które zrobiłam dla stowarzyszenia rękodzielniczek "El Gato con los Pies de Trapo". Dziewczyny robią najpiękniejsze buty na świecie.
poniedziałek, 11 kwietnia 2016
Bahamskie świnie plażowe
Czyli historia o tym, że niebezpieczeństwo przychodzi czasem z najmniej oczekiwanej strony, a świnie naprawdę potrafią zachować się jak świnie.
Kiedy kupiliśmy bilet na Bahamy, zaczęliśmy szukać tamtejszych atrakcji. Jedną z najpopularniejszych okazała się Pig Beach, Plaża Świń na północnych Exumas. Wszyscy się ze mnie śmieli, a ja zachorowałam - uparłam się, że koniecznie musimy tam popłynąć. Pogoda nam sprzyjała i po kilku dniach od wyruszenia z George Town rzuciliśmy kotwicę niedaleko wyspy, na której żyją pływające świnie. Pierwszą rzeczą, jaka nas zaskoczyła była liczba jachtów. Faktycznie świnie przyciągają, może nie tłumy, bo te na Bahamach występują tylko na promach wycieczkowych, ale bardzo dużo ludzi. Drugim zaskoczeniem były dwa pokaźne rekiny czające się pod naszą łódką. Chociaż nurse sharks nie uchodzą za szczególnie niebezpieczne, ogromne cielska kręcące się za pożywieniem robią wrażenie. Podobno przyciąga je dźwięk włączonego silnika, który kojarzy im się z rybakami wyrzucającymi resztki. Kiedy okazało się, że żarłoczne ryby nie mają zamiaru nas opuścić, a my przestaliśmy rzucać się z burty na burtę, żeby wskazywać je palcem i krzyczeć, że "łał i ciągle tu są", wsiedliśmy na dinghy, żeby zobaczyć słynniejszą zwierzynę tych okolic. Dopłynęliśmy do plaży i tam faktycznie były one - pływające świnie.
Kiedy kupiliśmy bilet na Bahamy, zaczęliśmy szukać tamtejszych atrakcji. Jedną z najpopularniejszych okazała się Pig Beach, Plaża Świń na północnych Exumas. Wszyscy się ze mnie śmieli, a ja zachorowałam - uparłam się, że koniecznie musimy tam popłynąć. Pogoda nam sprzyjała i po kilku dniach od wyruszenia z George Town rzuciliśmy kotwicę niedaleko wyspy, na której żyją pływające świnie. Pierwszą rzeczą, jaka nas zaskoczyła była liczba jachtów. Faktycznie świnie przyciągają, może nie tłumy, bo te na Bahamach występują tylko na promach wycieczkowych, ale bardzo dużo ludzi. Drugim zaskoczeniem były dwa pokaźne rekiny czające się pod naszą łódką. Chociaż nurse sharks nie uchodzą za szczególnie niebezpieczne, ogromne cielska kręcące się za pożywieniem robią wrażenie. Podobno przyciąga je dźwięk włączonego silnika, który kojarzy im się z rybakami wyrzucającymi resztki. Kiedy okazało się, że żarłoczne ryby nie mają zamiaru nas opuścić, a my przestaliśmy rzucać się z burty na burtę, żeby wskazywać je palcem i krzyczeć, że "łał i ciągle tu są", wsiedliśmy na dinghy, żeby zobaczyć słynniejszą zwierzynę tych okolic. Dopłynęliśmy do plaży i tam faktycznie były one - pływające świnie.
środa, 23 marca 2016
Ołtarz z kukurydzy i żywe obrazy - Wielkanoc w Paragwaju
Migotanie kolorowych lampionów i pochodni
zatkniętych na bambusowych tyczkach, wyjce porykujące z koron drzew na
śpiewających w dole żałobników – Wielkanoc w paragwajskim Tañarandy
ma tropikalną, soczystą oprawę. Nad obchodami czuwa charyzmatyczny miejscowy
artysta Koki Ruiz. Wraz z dziesiątkami wolontariuszy tworzy w maleńkiej wsi
niezapomniany spektakl. Nad jeziorkiem co roku staje ogromny ołtarz z tysięcy kokosów, kolb kukurydzy i łodyg takuary, postacie z obrazów Leonarda da Vinci i El
Greco ożywają do wtóru słów św. Teresy z Avili, a drogę procesji wyznaczają
znicze w skórkach pomarańczy.
Na chwilę zmienimy kontynent, żeby wrócić do zeszłorocznej Wielkanocy, którą spędziliśmy z B. w Paragwaju, w Tañarandy. Ta mała wieś leży kilka kilometrów od miasta San Ignacio Guazú w regionie
Misiones. Słynie z największych obchodów wielkanocnych w całym kraju. Na szczęście w
Paragwaju nawet największe uroczystości organizowane są na ludzką miarę, choć
nie można odmówić im rozmachu. Co roku pod koniec Semana Santa do Tañarandy przybywa kilkanaście tysięcy wiernych,
przede wszystkim z Paragwaju (są też nielicznie goście z Brazylii czy
Argentyny, ale Europejczyków raczej nie uświadczymy). Przez lata procesja
przechodziła pokrytą czerwonym pyłem drogą, prowadzącą z leżącej na wzgórzu wsi
do miasta. W zeszłym roku Koki postanowił jednak zmienić jej trasę. Nie
podobało mu się, że pielgrzymom towarzyszył coraz większy tłum sprzedawców
napojów, baloników, zabawek, czapeczek, koszulek – wszystkiego, co można
znaleźć na bazarowych straganach. W Chrystusowym geście postanowił przegonić
kupców ze świątyni i zaprosił uczestniczących w procesji wiernych na teren
własnej posiadłości. „Mam nadzieję, że w ten sposób znów dane nam będzie poczuć
duchowy wymiar tego dnia” – przemawiał na trawie pod rozłożystymi drzewami. Nie
mamy porównania, ale atmosfera faktycznie była podniosła, choć pośród lampionów
i pochodni migotały ekrany setek smartfonów.
Poniżej: Drogę procesji przygotowywały ekipy mężczyzn i chłopców, którzy wzdłuż całej trasy ustawiali pochodnie i pomarańczowe znicze, przygotowane kilka dni wcześniej.

Powyżej: Jednym z elementów obchodów wielkanocnych jest przygotowanie ogromnego ołtarza wysadzanego kolbami kukurydzy i małymi kokosami. Nad całością prac czuwa Koki Ruiz.
Powyżej: Droga, którą kiedyś szła procesja w Wielki Piątek.
Powyżej: Wieczorem w Wielki Czwartek i Wielki Piątek odbywa się niezwykłe przedstawienie nazywane "Cuadros Vivientes" - "Żywe Obrazy". Miejscowi wolontariusze, w większości aktorzy-amatorzy odtwarzają dzieła największych mistrzów malarstwa. Efekt jest niesamowity, aż dziwne, że w innych miejscach na świecie nikt tego nie robi. A może robi? W 2015 r. przedstawienie odbywało się w Teatro Molina. Wejście nie było tanie - kosztowało 50 000 PYG, czyli ok. 40 zł, ale całe pieniądze przeznaczone były na utrzymanie domu starców. Nocleg w San Ignacio w okresie wielkanocnym kosztował 200 PYG, czyli 160 zł. Więcej cen w Paragwaju tutaj.
Kulminacją obchodów w Tañarandy jest procesja w Wielki Piątek. Towarzyszą jej grupy śpiewaków z różnych miejsc w Paragwaju, a ludzie niosą przed sobą lampiony w kształcie krzyży. Całość choć ma religijny charakter przypomina raczej spektakl. Procesja organizowana jest bez formalnego udziału Kościoła.
wtorek, 15 marca 2016
Bicepsy, pośladki i inne części ciała, czyli impreza w Miami
W Stanach właśnie trwa spring break – wolne dni, które
studenci amerykańskich uczelni zgodnie z akademicką tradycją balują. Poszczególne amerykańskie uczelnie mają ferie w różnych terminach, ale najpopularniejsze miejsce ich spędzania nie zmieniają się - musi być plaża. Miami, miesiąc temu wręcz
senne, teraz zamieniło się w wielką imprezę. Na ulicach i nad wodą widać stłoczone
biusty, pośladki, bicepsy i gołe klaty. Wymyślnie wycięte kostiumy, szalone
fryzury i dodatki rodem z lat 80-tych. Skóra świeci w słońcu, hip hop rządzi
plażą – wszystko jak w teledyskach.
Mogłabym godzinami przyglądać się tłumowi na plaży. Dwa popołudnia spędziłam fotografując ludzi w trakcie gorączkowej zabawy. Jedyna kompletnie ubrana, jedyna biała, jedyna z aparatem – o wtopieniu się w otoczenie nie było mowy. Większość osób nie zwracała na mnie uwagi, chociaż dziewczyny patrzyły czasem krzywo. Chłopaki chętniej pozowali albo prosili, żeby zrobić im zdjęcie. Nie skradałam się, nie chowałam i nie fotografowałam z brzucha, ale też nie pytałam o pozwolenie. Chciałam się zmierzyć z akcją. Raz nawet zapomniałam, że boję się tłumu i kiedy ogromna zbita grupa porwała kogoś na ręce i zafalowała niebezpiecznie, byłam bliska paniki.
Miałam za mało czasu na wszystko, zbyt zaaferowana fotografowaniem nawet z nikim dłużej nie pogadałam. A robienie zdjęć było trudne, wszystko działo się strasznie szybko, impreza nie miała żadnej struktury - jakiegoś didżeja czy kaowca. Gdzieś ktoś zaczynał tańczyć, inni się przyłączali, a minutę później cała akcja przenosiła się na drugi koniec imprezy. Do tego tłum był miejscami bardzo zbity, a ja nie do końca panowałam nad tym, co znajduje się w moim kadrze. Wszystkie zdjęcia robiłam szerokim kątem, niektóre są lekko kadrowane. Żałuję, że nie mogłam tam spędzić tygodnia, ale z drugiej strony to zrujnowałoby mój budżet – ceny w czasie spring break w Miami są równie szalone, jak fryzury niektórych dziewczyn.
Kiedy tak patrzyłam zafascynowana na tę rzeczywistość, która wyglądała jak przeniesiona jeden do jednego z teledysków hip-hopowych, zastanawiałam się, czy natknęłam się kiedykolwiek na jakieś streetowe zdjęcie ze spring break i żadnego nie kojarzę. Może dla amerykańskich fotografów to zbyt oczywiste i opatrzone? Znacie jakieś dobre zdjęcia ze spring break?
Tak swoją drogą, to ciekawe, że tak nas kręci, kiedy okazuje się, że realny świat wygląda dokładnie tak samo, jak ten w obrazach – w filmach czy teledyskach. Kiedy oglądałam „Spring Breakers”, dziwny, oniryczno-rozedrgany film Harmony Korine’a, wydawało mi się, że ten ociekający seksem (w filmie też przemocą) świat amerykańskich studentów, to taka wizja artystyczna. Na plaży w Miami przekonałam się, że niekoniecznie, a przecież i tak nie widziałam nocnej kulminacji tych imprez.
Przed zmierzchem na plażę wjechali policjanci na ogromnych quadach. Żadnego "dzień dobry, proszę się rozejść", tylko od razu syreny i wjeżdżanie w tłum. Tłum się opierał, odgrażał, prowokował i podejmował negocjacje. Policjanci cierpliwie pozwalali robić sobie zdjęcia i wspólne selfie, ale byli nieugięci. I skuteczni, po 20 minutach na plaży były już tylko ptaki rozdziobujące pozostałości po imprezie. Za krajobraz po bitwie, oprócz mew, szybko zabrały się służby porządkowe. Na noc plażę zamknięto i postawiono straże.
Dlaczego tu jest tak dużo tych fucking birds? - zagadała do mnie jakaś dziewczyna. Widocznie wyglądałam, na taką, co będzie wiedziała - It's fucking crazy!
P.S. Mody, jak wiadomo, są nieubłagane i często zbijające z tropu. W Miami rządzą właśnie skarpetki i klapki. Chłopaki chodzą tak na plażę i do klubów nocnych. Dziewczyny wyglądają jak milion dolarów, a oni mają na nogach to:
Mogłabym godzinami przyglądać się tłumowi na plaży. Dwa popołudnia spędziłam fotografując ludzi w trakcie gorączkowej zabawy. Jedyna kompletnie ubrana, jedyna biała, jedyna z aparatem – o wtopieniu się w otoczenie nie było mowy. Większość osób nie zwracała na mnie uwagi, chociaż dziewczyny patrzyły czasem krzywo. Chłopaki chętniej pozowali albo prosili, żeby zrobić im zdjęcie. Nie skradałam się, nie chowałam i nie fotografowałam z brzucha, ale też nie pytałam o pozwolenie. Chciałam się zmierzyć z akcją. Raz nawet zapomniałam, że boję się tłumu i kiedy ogromna zbita grupa porwała kogoś na ręce i zafalowała niebezpiecznie, byłam bliska paniki.
Miałam za mało czasu na wszystko, zbyt zaaferowana fotografowaniem nawet z nikim dłużej nie pogadałam. A robienie zdjęć było trudne, wszystko działo się strasznie szybko, impreza nie miała żadnej struktury - jakiegoś didżeja czy kaowca. Gdzieś ktoś zaczynał tańczyć, inni się przyłączali, a minutę później cała akcja przenosiła się na drugi koniec imprezy. Do tego tłum był miejscami bardzo zbity, a ja nie do końca panowałam nad tym, co znajduje się w moim kadrze. Wszystkie zdjęcia robiłam szerokim kątem, niektóre są lekko kadrowane. Żałuję, że nie mogłam tam spędzić tygodnia, ale z drugiej strony to zrujnowałoby mój budżet – ceny w czasie spring break w Miami są równie szalone, jak fryzury niektórych dziewczyn.
Kiedy tak patrzyłam zafascynowana na tę rzeczywistość, która wyglądała jak przeniesiona jeden do jednego z teledysków hip-hopowych, zastanawiałam się, czy natknęłam się kiedykolwiek na jakieś streetowe zdjęcie ze spring break i żadnego nie kojarzę. Może dla amerykańskich fotografów to zbyt oczywiste i opatrzone? Znacie jakieś dobre zdjęcia ze spring break?
Tak swoją drogą, to ciekawe, że tak nas kręci, kiedy okazuje się, że realny świat wygląda dokładnie tak samo, jak ten w obrazach – w filmach czy teledyskach. Kiedy oglądałam „Spring Breakers”, dziwny, oniryczno-rozedrgany film Harmony Korine’a, wydawało mi się, że ten ociekający seksem (w filmie też przemocą) świat amerykańskich studentów, to taka wizja artystyczna. Na plaży w Miami przekonałam się, że niekoniecznie, a przecież i tak nie widziałam nocnej kulminacji tych imprez.
Przed zmierzchem na plażę wjechali policjanci na ogromnych quadach. Żadnego "dzień dobry, proszę się rozejść", tylko od razu syreny i wjeżdżanie w tłum. Tłum się opierał, odgrażał, prowokował i podejmował negocjacje. Policjanci cierpliwie pozwalali robić sobie zdjęcia i wspólne selfie, ale byli nieugięci. I skuteczni, po 20 minutach na plaży były już tylko ptaki rozdziobujące pozostałości po imprezie. Za krajobraz po bitwie, oprócz mew, szybko zabrały się służby porządkowe. Na noc plażę zamknięto i postawiono straże.
Dlaczego tu jest tak dużo tych fucking birds? - zagadała do mnie jakaś dziewczyna. Widocznie wyglądałam, na taką, co będzie wiedziała - It's fucking crazy!
P.S. Mody, jak wiadomo, są nieubłagane i często zbijające z tropu. W Miami rządzą właśnie skarpetki i klapki. Chłopaki chodzą tak na plażę i do klubów nocnych. Dziewczyny wyglądają jak milion dolarów, a oni mają na nogach to:
Subskrybuj:
Posty (Atom)