W Zinacantán świętowali już trzeci dzień. Przyszli uczcić zmarłych 1 listopada, jak wszyscy. Wspięli się betonową drogą po zboczu, na ścięty wierzchołek. Ze szczytu spojrzeli na kłębiące się w dolinie chmury. Obsypali groby sosnowym igliwiem, przynieśli naręcza kwiatów, pomarańcze, banany, trzcinę cukrową. Zapalili świece. A potem zasiedli na cmentarzu, jedli, rozmawiali. Nazajutrz przyszli raz jeszcze. Zwykle na tym by się skończyło. Ale ten rok jest wyjątkowy. - Drugi listopada wypada w niedzielę - don Pedro zapala świece. Przyszedł odwiedzić ojca. - To dzień odpoczynku. Odpoczywa się na ziemi, odpoczywa w niebie i nie ma komu wpuścić dusz do raju. Zostaniemy z nimi do poniedziałku. Wtedy będą mogły wrócić. B.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz