piątek, 4 marca 2016

George Town, Bahamy

Msza na plaży. Kilkadziesiąt osób siedzi na drewnianych ławkach na plaży. Słuchają. Na koniec wstają i tworzą spory krąg. Są różnych wyznań i w różnym wieku, choć przeważają ci trochę starsi. Jedni mają długie brody i rozwichrzone włosy, inni zniszczone kapelusze, kobiety są w szortach i kolorowych bluzkach. Łączą ich dwie rzeczy. Pierwsza – wszyscy przypłynęli tu z zacumowanych na błękitnych wodach łódek. Druga – wszyscy są biali, choć twarze mają ogorzałe od słońca i wiatru. Amerykanie, Kanadyjczycy, Francuzi, Niemcy, Polacy. George Town to mekka żeglarzy, miejsce opiewane w ich morskich opowieściach. I świat nieco równoległy wobec rzeczywistości czarnych miejscowych. Nawet fizycznie mało jest przestrzeni do spotkań, właściwie tylko supermarket. Po zakupach żeglarze przenoszą się na rajską wysepkę naprzeciwko miasteczka.

To właśnie tam w niedziele odbywa się msza wielowyznaniowa. Po południu jest wykład o życiu płaszczek albo roślinach leczniczych, czasem spotkanie informacyjne o żeglowaniu na Kubę. Jeśli pogoda na to pozwala, od poniedziałku do soboty żeglarze spotykają się na plaży, aby wspólnie poćwiczyć jogę. Kiedy woda jest zbyt rozhuśtana, małe łódeczki zwane dinghy mają problem w pokonaniu fal. Wtedy wszyscy siedzą na swoich łódkach.  Codziennie o 8 rano przez radio można wysłuchać prognozy pogody, poprzedzonej zwyczajowym żarcikiem, później są ogłoszenia drobne. Ktoś potrzebuje maszynki do golenia, komuś zepsuł się generator prądu, ktoś szuka opiekunów dla kota na trzy tygodnie (za naszej bytności bezskutecznie). Są też powitania i pożegnania. Pani z „Błękitnego Raju” niezmącenie pogodnym głosem informuje o możliwości zakupu koszulek regatowych, ktoś zaprasza na siatkówkę albo pokera. W George Town tworzy się żeglarska wspólnota, chyba dlatego ludzie wracają tu latami, choć takich miasteczek na Bahamach jest znacznie więcej. Niektóre są bardziej kolorowe, czystsze, palmy ładniej wyginają się na wietrze, ale żeglarze pokochali właśnie George Town. To chyba też jedno z lepszych miejsc, gdzie można załapać się na jachtostop, a z Nassau co drugi dzień kursują tu szybkie promy (tzw. fast ferries – płyną około 12 godzin), a we wtorki przypływa statek pocztowy (podróż trwa ok. 15 godzin, polecam!).
'
Poza żeglarską wspólnotą w George Town i okolicach jest chyba wszystko, co powinno być na Bahamach – piasek, turkusowa woda, palmy, hamaki, ogromne muszle, bar na plaży. I właściwie nic więcej. Myślę, że dla wielu osób nic więcej jest kluczowe.
 

2 komentarze:

  1. Statek pocztowy wydaje mi się bardzo ciekawy,ponieważ kolekcjonuję pocztówki z całego świata. Bahamy również są w moim zbiorze, jednak zdecydowanie nie takie piękne jak te na zdjęciach.
    Te palmy, woda mmm :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Statki pocztowe są naprawdę super. Pocztówkę jeszcze mogę przesłać,ale to już ostatni moment :)

    OdpowiedzUsuń